środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 2

Godzina 19:30. Lotnisko w Miami. Melanie stała przed głównym wejściem na lotnisko. Na niebie nie było ani jednej chmury, słońce wciąż prażyło i chyliło się powoli ku zachodowi, mimo to przyjemnie szczypało ją w policzki. Ludzie dookoła chodzili uśmiechnięci. Początkowo czuła się osaczona lecz już po chwili uczucie zniknęło. Wszyscy chodzili nie zwracając zbytniej uwagi na nią. Szli uśmiechnięci, każdy w swoją stronę. Podczas lotu wyobrażała sobie to inaczej lecz teraz uśmiechnęła się sama do siebie. To miasto było dwa, trzy (a może nawet więcej) razy większe od poprzedniego miejsca jej zamieszkania. Modesto wyglądało przy tym mieście jak osada. Tom pojechał do swojej nowej remizy.A ona, razem z mamą i Amy czekały na taksówkę, która miała ich zabrać do domu. Nowego domu. Gdy żółty pojazd podjechał po nie wszystkie szybko wsiadły i ruszyły w kierunku San Marino Island. Melanie wpatrywała się w widoki za oknem taksówki. Sklepy, budynki, wieżowce i masa ludzi. W Modesto mieszkała na przedmieściach, rzadko kiedy wybierała się w miejsca tak "nasiąknięte" ludźmi. Miała tylko nadzieje, że ich dom był jak najdalej od tego zgiełku. Gdy podjechali pod dom, z wrażenia nie mogła wysiąść. Ich dom znajdował się zaraz nad wodą. Na jednej z niewielkich wysp pomiędzy Miami a Miami Beach. Na jej wyspie stało nie więcej niż 80 domów. Ich dom znajdował się na ulicy East San Marino Dr. Na żywo dwa razy większy i ładniejszy. A okolica stokroć piękniejsza. Gdy wysiadła z auta, poczuła na policzku delikatny powiew morskiej bryzy. Słońce oświetlało dom i wodę. Melanie wzięła głęboki oddech, po czym szybko wypuściła powietrze z płuc. -Może nie będzie tutaj tak źle?" - pomyślała w duchu po czym spojrzała na mamę i Amy. One również stały i podziwiały widok. Każda z nich delikatnie się uśmiechnęła. Melanie ponownie spojrzała na dom, po czym uśmiechnęła się szeroko, złapała dziewczyny za rękę i zaciągnęła na podwórko. Weszły powoli na nie, było ogromne. Większe niż te w Modesto. Elizabeth wyciągnęła klucze do domu po czym otworzyła drzwi. Wszystkie od razu poczuły zapach farby. Dom niedawno został wybudowany. Poprzedni właściciel wyburzył stare mieszkanie i wybudował nowe. Lecz po niespełna roku od wybudowania go wyprowadził się do Nowego Yorku, a ten dom po remoncie postanowił sprzedać. Gdy weszły do środka od razu stanęły w dużym przedpokoju. Naprzeciwko drzwi wejściowych znajdywała się spora futryna prowadząca do salonu. Na prawo były drzwi wahadłowe prowadzące do kuchni, połączonej z jadalnią, a jadalnia (połączona drzwiami, również wahadłowymi) z salonem. Po lewej stronie natomiast WC , a zaraz obok łazienka dla gości. Schody znajdywały się zaraz obok drzwi do kuchni. Na górze wielki podłużny hol, na końcu zakończony oknem. Melanie szła wzdłuż niego zaglądając do każdych drzwi po kolei, szukając pokoju dla siebie. Gdy doszła do przed ostatniego pokoju po prawej stronie, po otwarciu drzwi westchnęła głośno. To jest miejsce dla niej! Pokój duży, w łososiowym kolorze.Drzwi do łazienki były zaraz koło szafy, szerokiej na cały pokój, stojącej po lewej stronie. Łóżko stało na środku pokoju pod ścianą, na lewo od drzwi. Na wprost ogromnego okna, przez które dokładnie było widać ocean oraz słońce topiące się w jego wodach. Serce zabiło jej mocniej. Nie ze szczęścia, z zachwytu. Lecz z bólu. Oczy zaszły jej łzami a plecak wypadł z rąk. Poczuła wszech ogarniający ból i rozpacz. Zatęskniła za ojcem. Czemu go tu nie ma! Podeszła do biurka stojącego po prawej stronie pokoju. Usiadła na krzesło, oparła łokcie o blat i schowała twarz w dłoniach. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach.
- Melanie chodź. Ekipa przywiozła i wypakowała w holu nasze kartony z ubraniami trzeba je zabrać. - Amy wpadła do pokoju, lecz dziewczyna nawet nie obróciła się w stronę młodszej siostry. Dziewczynka widząc szlochającą siostrę wybiegła z pokoju. Po chwili wróciła z matką.
Elizabeth spojrzała na córkę. Ból ścisnął ją za serce. Podeszła do dziewczyny i bez słowa objęła ją ramionami. Melanie zapłakana wtuliła się w matkę. Rozpłakała się na dobre. Amy podeszła do siostry i matki i również wtuliła się w rodzicielkę obejmując jednym ramieniem starszą siostrę. Elizabeth przytuliła mocno dziewczyny i zaczęła kołysać. Łzy zaczęły powoli spływać jej po policzkach. Znała ból córek. Przypomniała sobie jaką rozpacz czuła po stracie męża. Przypomniała sobie uczucie pustki, poczucie braku miejsca na świecie. Zamknęła oczy, aby przypomnieć sobie twarz mężczyzny, którego poślubiła. Ciemne blond włosy i świecące się błękitne oczy. Był najwspanialszą osobą na świecie. Dobry, uczynny, opiekuńczy, odważny. Dlaczego akurat on musiał zginąć?! Szybko jednak otworzyła oczy. Przypomniała sobie o Tomie. Teraz to on jest jej mężczyzną. Był praktycznie taki sam jak Matt. Otarła oczy wierzchem dłoni. Nie mogła wpadać w rozpacz przy córkach, przy Tomie. Znała mężczyznę. Wiedziała co mogło by się stać, gdyby zastał je zrozpaczone. Od razu domyśliłby się, że chodzi o Matta, a do tego dopuścić nie mogła! Spojrzała na córki, które wciąż przytulały się do niej. Odsunęła je od siebie powoli i czule. Przykucnęła i spojrzała im w oczy.
 - Dziewczyny, czemu znowu płaczecie? - zapytała z uśmiechem, chodź doskonale znała powód ich rozpaczy.
 - Doskonale wiesz dlaczego! Dlaczego akurat on! - Melanie krzyknęła do matki, po czym ponownie schowała twarz w dłoniach.
Elizabeth patrzyła na córki. Były tak podobne do swojego ojca!
-Dziewczyny, przestańcie. Nie cofniecie czasu i wiecie o tym doskonale. Przestańcie w końcu myśleć, że macie wpływ na los! - Melanie podniosła wzrok i spojrzała na matkę. Miała poważny wyraz twarzy. - Wiem co czujecie, ja też tęsknie za ojcem, wiecie o tym. Ale to już czas przeszły. Musimy patrzeć na to co dzieje się tu i teraz. Nie możemy żyć przeszłością.
Elizabeth cały czas patrzyła córkom w oczy. Kobieta mówiła stanowczo. Miała nadzieje, że Tom jeszcze nie przyjechał z remizy. Nie mogła dopuścić do tego aby słyszał tą rozmowę. Wiedziała jak by się to skończyło. Lekarze z zakładu psychiatrycznego uprzedzili ją o tym, zwłaszcza, że Tom dopiero od miesiąca nie łyka tabletek. Postanowiła szybko wytłumaczyć wszystko dziewczynom, jak najszybciej!
- Nie możemy cały czas gdybać! Co by było gdyby ... ! Życie toczy się dalej. Nie zostałyśmy same, mamy przecież Toma! Musimy mu pokazać jak bardzo jesteśmy mu za to wdzięczne! On nam pomoże. Pokochał was jak własne córki! Musimy żyć dalej, musimy być silne! Razem! Damy sobie radę, zobaczycie. Tylko musicie pamiętać ... Musimy porzucić złudzenie, że mamy wpływ na los! - Kobieta złapała córki i mocno je przytuliła. Wiedziała, że gadała trochę bez sensu, ale widziała po twarzach córek, że przekaz trafił do nich.
W tej samej chwili drzwi frontowe otworzyły się. Z dołu dobiegł je krzyk Toma.
- Dziewczyny jestem! Szykujcie się będziemy mieć dzisiaj gości!
Melanie uwolniła się z uścisku matki. Spojrzała na nią i uśmiechnęła się przez łzy. Elizabeth i Amy wyszły z pokoju, a dziewczyna została sama. Przetwarzała w głowie słowa matki. Były trochę chaotyczne, ale zrozumiała o co jej chodzi. Wiedziała, że nie może się złamać. Musi pokazać wszystkim jaka jest twarda, musi pokazać Amy, że nie można się załamywać, gdy życie rzuca kłody pod nogi! Pokaże wszystkim, że nie jest słaba! Wstała od biurka, otarła oczy dłońmi. Wyszła z pokoju i zeszła na dół. Z uśmiechem na twarzy przywitała się z Tomem. Po kolei razem z Amy, Tomem i Elizabeth nosili swoje kartony do swoich pokoi. Gdy wszystkie kartony były już w odpowiednich pokojach, Tom i Elizabeth zeszli na dół przygotowywać jakieś przekąski dla gości, którzy mieli odwiedzić ich w nowym domu. Natomiast Amy i Melanie poszły do swoich pokoi, zadomowić się w nich. Melanie zaczęła od łazienki, wszystkie swoje kosmetyki pochowała do szafek, po czym wszystkie ubrania pochowała do szafy. Na koniec zostawiła sobie biurko. Wzięła karton z zeszytami i zaczęła wszystko wypakowywać. Na samiutki koniec wzięła swój plecak. Leżał w tym samym miejscu w którym go upuściła. Usiadła przy biurku i otworzyła plecak. Do pełnego zadomowienia została tylko jedna, jedyna rzecz. Z plecaka wyciągnęła zdjęcie Toma i Matta. To samo, które leżało w szufladzie w biurku w Modesto. Oboje uśmiechnięci w mundurach w remizie. Postanowiła, że tutaj będzie stało na widoku. Na samym środku biurka. Musiała sobie jakoś poradzić. A to zdjęcie będzie jej doskonale przypominać o tym, że to życie jest nowym startem. Nowym rozdziałem jej życia. I że nigdy nie może o tym zapomnieć, ile dał jej ojciec, a ile zawdzięcza Tomowi!

***

Godzina 21. Melanie siedziała na górze z laptopem na kolanach. Właśnie zakończyła rozmowę z przyjaciółką z Modesto, a raczej z Talkeetny. Właśnie tam się przeprowadziła kilka tygodni temu. Jej ojciec był policjantem, dostał przeniesienie na Alaskę. Obie rozmawiając płakały i rozmyślały nad swoim nowym życiem. Co jeśli się im nie uda? Jeśli nie dadzą sobie rady? Rozmyślania Melanie przerwał dzwonek do drzwi. - Pewnie goście! - pomyślała. Pożegnała się z koleżanką odłożyła laptopa i poszła do łazienki. Poprawiła włosy i zeszła na dół. Goście już siedzieli w salonie. Niepewnie przekroczyła próg pomieszczenia. Rozejrzała się po salonie. Na sofie siedziała trójka osób, kobieta z mężczyzną i mały chłopiec, może w wieku Amy. Elizabeth i Tom siedzieli naprzeciwko nich na fotelach. Gdy dziewczyna tylko weszła do salonu mężczyzna wstał i podszedł do niej.
 - Witam. Nazywam się Michael Meyer - z uśmiechem podał dłoń Melanie. Dziewczyna uścisnęła mu dłoń od razu spostrzegając blizny po oparzeniu na całym przedramieniu mężczyzny. Strażak! - A to moja żona Tamara i synek Jamie.
Mężczyzna wskazał dłonią najpierw na kobietę a potem na chłopca. Melanie podeszła do kobiety ta wstała i również z serdecznym uśmiechem podała jej dłoń.
- Cześć. Miło mi Cię poznać ... - kobieta zamilkła. Wpatrywała się w nią cały czas ściskając jej dłoń. Melanie spojrzała na kobietę. O co jej chodzi?! Po chwili zorientowała się, że nie przedstawiła się. Rumieniec wskoczył jej na policzki. Poczuła się głupio. 
- Melanie
- Melanie. Miło mi Cię poznać Melanie - kobieta w końcu puściła jej dłoń. Rękę miała delikatną i nakremowaną. Zupełnie inną niż jej mąż. Od razu zrozumiała, że to strażak. Nie po poparzonej ręce, lecz po dotyku dłoni. Rękę miał silną, twardą. Palce zaciskał zdecydowanie. Znała ten uścisk, taki sam miał Tom oraz Matt. I zapewne wszyscy inni strażacy. 
Melanie podeszła do chłopczyka i jemu również podała dłoń. Gdy przywitała się z wszystkimi, podeszła do Elizabeth i usiadła na podłokietniku fotela. 
- Chłopacy zaraz przyjadą. Skończyli już zmianę, ale pojechali jeszcze po coś do sklepu. - Michael miał poważny wyraz twarzy, wydawał się mężczyzną twardym i nieprzyjaznym. Jednak jego głos był zupełnie inny. Był delikatny i przyjazny. 
- Naprawdę się cieszę, że to właśnie Ciebie przenieśli Tom. Że to właśnie Ty będziesz nowym dowódcą naszych chłopców. - Tamara patrzyła na Toma z uśmiechem. Tej kobiecie, w ogóle uśmiech nie znikał z twarzy. Miała przyjemne oczy. Melanie zastanawiała się tylko nad jednym. Dlaczego Jamie wcale nie jest podobny do żadnego z rodziców? 
 - Ja również się cieszę, że w ogóle dali mi to przeniesienie. Potrzebowaliśmy zmiany. - Tom spojrzał na Elizabeth i złapał ją za dłoń. Kobieta odwzajemniła uścisk dłoni. Melanie zamarła w bezruchu. Potrzebowaliśmy?! Dziewczyna zatrzęsła się ze złości. Ból i rozpacz ponownie się w niej zebrały. Szybko jednak zaczęła trzepotać powiekami, byle by pozbyć się łez, które w przeciągu sekundy zebrały się w oczach. Zamknęła oczy i przypomniała sobie to co mówiła matka. Może faktycznie trzeba było im tej zmiany? Zapomnieć w końcu o przeszłości i zacząć życie do nowa? - Miejmy nadzieje, że wyjdzie nam to na dobre.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Melanie uśmiechnęła się mimowolnie. Widząc uśmiech na ustach mamy i Amy, nie mogła się nie uśmiechnąć. 
- Zobaczycie, wcale nie jest tu tak źle - Tamara uśmiechnęła się, upijając łyk soku pomarańczowego.
W tej samej chwili rozbrzmiał dźwięk dzwonka.
- O to pewnie nasi chłopcy - Michael z uśmiechem i z dumą wypowiedział to zdanie. Melanie od razu zrozumiała, że prawdopodobnie chodzi o ich synów. I skoro Tom ma być ich dowódcą, to zapewne strażacy. 
- Melanie skarbie idź otwórz. - Elizabeth spojrzała na córkę.
Dziewczyna odpowiedziała kobiecie uśmiechem, wstała i poszła otworzyć drzwi. Gdy tylko uchyliła drzwi, delikatnie ją zamurowało. Za drzwiami stało dwóch wysokich facetów. Jeden brunet o ciemnych jak węgiel oczach i czarującym uśmiechu. Drugi natomiast również brunet lecz o oczach błękitnych jak woda na rafie koralowej. Stali we dwójkę z uśmiechami na twarzy i każdy z jedną butelką whisky w dłoni.
- Hey! - Ten pierwszy od razu wyciągnął dłoń do Melanie, ona lekko zmieszana nie wiedziała co ma zrobić. Po chwili jednak podała mu dłoń. - Jestem Jared. 
-A ja Ian - Ten drugi był troszkę speszony. Zupełnie jak ona. 
-Melanie - odparła.
- Przyszliśmy do Toma Mallarka. Dobrze trafiliśmy czy domy pomyliliśmy ? - Jared patrzył na dziewczynę z uśmiechem. Irytowało ją to troszkę bo nie lubiła jak ktoś się tak na nią gapi. 
- Nie nie pomyliliście się, wchodźcie - Melanie odsunęła się od drzwi. I wpuściła chłopaków do domu. - Na wprost.
Dziewczyna wskazała salon, a chłopacy od razu poszli w tamtym kierunku. Po chwili było słychać śmiechy, gadanie i różnego rodzaju powitania. 
Gdy Melanie zamykała drzwi spostrzegła dwie dziewczyny stojące na ulicy i przyglądające się jej. Widać było, że są podczas joggingu. Spojrzała na nie a one na nią. Od razu ich nie polubiła. Patrzyły na nią szyderczo i z wyższością. Dziewczyna szybko zamknęła drzwi. Od razu skierowała się w stronę salonu. Od razu zauważyła, że Amy i Jamie bawią się w ogródku. Było ich widać jak na dłoni przez okna z salonu. Ucieszyła się bardzo, bo młodsza siostra już się z kimś zaprzyjaźniła i nie będzie taka samotna w szkole. Gdy tylko weszła, Elizabeth od razu poprosiła ją o przyniesienie, większej ilości przekąsek, szklanek do drinków i napojów. Melanie kiwnęła głową i ruszyła w kierunku kuchni.
- Pomogę Ci - Melanie odwróciła się i spostrzegła, że Ian zaoferował swoją pomoc. Szybko obróciła się tyłem do niego i zalała się rumieńcem. Powoli ruszyła do kuchni a chłopak za nią.
Gdy tylko weszli do kuchni zobaczyli przekąski poustawiane na blacie. Podeszła do talerzy i przyglądała się jedzeniu. Zapewne Tom był na zakupach zaraz po odwiedzinach w remizie. Uśmiechnęła się pod nosem widząc swoje ulubione przekąski. - Kochana mama! - pomyślała, wiedząc, że matka zrobiła je specjalnie dla niej, aby lepiej się poczuła.
- To co? Pomóc Ci nosić te jedzenie? - Melanie odwróciła się w stronę Iana. Stał z rękoma z tyłu i przypatrywał się jej z uśmiechem. Odwróciła się do niego tyłem czując, że znów się rumieni.
- To może weź te talerze, a ja poszukam szklanki i napoje. - Mruknęła dziewczyna i zaczęła się rozglądać. Nie miała pojęcia gdzie Elizabeth i Tom pochowali napoje i gdzie były szklanki. Nie czekając dłużej zaczęła zaglądać do szafek.
- Najwyżej Ci pomogę - Ian z uśmiechem podszedł do mebli i zaczął szukać potrzebnych rzeczy. Po chwili znalazł pierwszą rzecz. - Znalazłem napoje!
Melanie podeszłą do niego i wyciągnęli wszystkie napoje i soki jakie były w szafce na dole. Zaraz potem zaczęli szukać szklanek.
- Wiesz, to naprawdę fajnie, że akurat Tom będzie naszym dowódcą. Jest kilku nowych, właśnie z przeniesień. Ale Toma poznałem już wcześniej. Naprawdę masz spoko ojca.
Melanie stanęła w miejscu. Wielka gula rosnąca w jej gardle, przeszkadzała jej w swobodnym oddychaniu. Łzy stanęły jej w oczach. Z trudem przełknęła ślinę, by odpowiedzieć.
- To nie jest ... mój ojciec - Dziewczynie załamał się głos. Podniosła oczy do góry i zaczęła trzepotać rzęsami, aby jak najszybciej pozbyć się łez.
Ian spojrzał na dziewczynę, stała do niego tyłem. Zrobiło mu się strasznie głupio. Jak mógł być tak głupi i bez uprzedniego rozpoznania tak władować się na niezbadany grunt. Poczuł się tak, jakby dach palącego budynku runął mu na łeb.
- Ja .... przepraszam - Ian zaczął się tłumaczyć. Chciał jak najszybciej przeprosić dziewczynę. - Ja nie ...
- Znalazłam! Znalazłam szklanki - Melanie chciała jak najszybciej zakończyć temat, zaczęła wyciągać szklanki na blat stojący na środku kuchni.
Ian stał po drugiej stronie blatu, spojrzał na dziewczynę. Od razu zauważył zaczerwienione oczy i źle wytarty, wilgotny policzek. Poczuł się jak palant.
 Do kuchni wpadła Elizabeth.
- Mel skarbie, zapomniałam Ci powiedzieć gdzie co jest schowane.
- Już znaleźliśmy wszystko - Melanie odparła wesoło. Spojrzała na Iana. Ten od razu zobaczył ból w oczach dziewczyny. Wiedział, że jej matka na razie tego nie widzi, bo jest skupiona na czym innym. Ale on doskonale znał stan dziewczyny. Doskonale wiedział co musiała czuć. Teraz sam czuł się źle, wiedząc że zadał jej ból. Nie tyle fizyczny co psychiczny.
Gdy wszystko zanieśli do salonu, wszyscy usiedli i gadali w najlepsze popijając co chwila nowo otwarte butelki whisky. Tom kupił ich 8. Melanie piła razem z nimi. Chciała zalać swój ból. Rzadko kiedy pozwalała sobie na spożywanie alkoholu. Lecz teraz czuła taką potrzebę. Wszyscy siedzieli i pili do 1 w nocy. Melanie po którejś wypitej szklance, mimowolnie zaczęła się uśmiechać. Zapomniała o wszystkim. Liczyło się tylko tu i teraz. Gdy goście w końcu wyszli Melanie, Elizabeth i Tom siedzieli jeszcze w salonie i popijali whisky. Dziewczyna po chwili zauważyła, że nie jest do końca trzeźwa. Kręciło się jej w głowie, język się jej plątał. Ale spostrzegła, że nie była sama. Elizabeth i Tom również dobrze się bawili. Gdy opróżnili ostatnią butelkę postanowili iść spać. Było przed 3. Melanie podeszłą do szafy i przeprała się w bokserkę i krótkie spodenki ( jej piżamę ). Rzuciła się na łóżko. Mimo alkoholowego upojenia nie mogła zasnąć. Rzucała się z boku na bok. Po pół godziny prób uśnięcia do jej pokoju weszła Amy. Stała ze swoim miśkiem pod ręką. Patrzyła na Melanie wielkimi oczami. Amy też nie mogła zasnąć. Bała się zasnąć w nowym miejscu. Wiedziała, że będzie się musiała spać u siebie, ale jest jeszcze za wcześnie, aby uznawać ten dom za "bezpieczny i swój". Melanie uśmiechnęła się i zrobiła miejsce dla siostry. Ta zamknęła drzwi i wskoczyła do łóżka. Obie wtuliły się w siebie po czym momentalnie zasnęły. 

środa, 2 kwietnia 2014

Rozdział 1

Melanie siedziała po turecku na łóżku, trzymała laptopa na kolanach. Po raz kolejny patrzyła na zdjęcia domu, którego kupili mama razem z Tomem. Tom jest jej ojczymem. Mama parę lat po śmierci ojca związała się z jego najlepszym przyjacielem. Ciężko jej było przyjąć to do wiadomości. Jak matka mogła pokochać kogoś innego prócz jej ojca? Nie rozumiała decyzji mamy. Nikt nie mógł zastąpić jej zmarłego ojca, który był dla niej wszystkim. Przy nim  czuła się bezpiecznie, wiedziała, że nic złego nie możne się jej stać. Jej tato zawsze przy niej był, nazywał ją swoja księżniczka. Przy nim czuła się wyjątkowo. Odkąd naczelnik Straży Pożarnej Modesto Kalifornia przybył do jej domu z kondolencjami wszystko się zmeniło. Jej świat legł w gruzach.  Długo prosiła mamę aby ta opowiedziała jej co się stało z jej ojcem. Gdy jednak się zgodziła opowiedziała jej wszystko. Podczas potężnego pożaru lasów jej ojciec był na pierwszej linii gaśniczej, wraz z Tomem. Oboje byli jednymi z najlepszych i najbardziej doświadczonych strażaków w ich bazie. Ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko. Coraz bardziej zbliżał się do domów, stojących na skraju lasu. Nie pomagały nawet helikoptery zalewające las. Wysoka temperatura i suchy wiatr wysuszały wodę i nawodnione wcześniej drzewa zaczynały się palić. Kierownik Akcji Gaśniczej nakazał postawić kilka linii gaśniczych wzdłuż kierunku pożaru. To nic nie pomogło. Ogień okrążył strażaków i zamknął ich w okręgu. Płomienie zbliżały się do nich z dwóch stron. Nie było żadnej drogi ucieczki. Nikt nie miał jak im pomóc. Niektóre spalone drzewa zaczęły upadać. Jedno z nich rozdzieliło Toma od Matta. Oboje zaczęli biec wzdłuż leżącego, płonącego drzewa, by znaleźć drogę do siebie. Byli nie tylko rotą ale także przyjaciółmi. Byli gotowi zginąć, ale tylko razem. W końcu znaleźli odpowiednie miejsce. Ogień nie był zbyt wysoki, mimo to trzeba było go przeskoczyć. Tom wziął odpowiedni rozpęd, był wyższy i szczuplejszy od Matta, dzięki czemu wyżej skakał. Rozpędził się i wyskoczył najwyżej jak potrafił. Gdy znalazł się po drugiej stronie, oboje z Mattem cieszyli się, że nie zginą samotnie, tylko obok najlepszego przyjaciela. Ogień zbliżał się do nich bardzo szybko. Nie mieli szans. Drzewo, które spadło, leżało na wężu gaśniczym, przez co z prądownicy nie leciała nawet kropelka wody. Wiedzieli, że po drugiej stronie pożaru ich koledzy robią wszystko, aby wyciągnąć ich stamtąd. Lecz oni już pogodzili się ze śmiercią. Powietrze w butlach gazowych zaczęło się kończyć. Byli zmuszeni ściągnąć maski. Dym zaczął ich dusić momentalnie. Z każdą chwilą stawał się gęściejszy i bardziej zatykał drogi oddechowe. Gdy ogień zostawił im ledwo trzy metry luzu, strażacy utworzyli im drogę ucieczki. Wysuszeni i zatruci dwutlenkiem węgla, nie mieli siły biec. Szli oboje opierając się o siebie, pomagając sobie nawzajem. Zobaczyli dwójkę strażaków, biegnących w ich stronę. Wzięli ich i zaczęli wyprowadzać. Tom minął linię ognia jako pierwszy. Matt potknął się w pewnym momencie i upadł na ziemię razem z pomagającym mu strażakiem. Chłopak, który wyciągnął Toma ruszył biegiem w ich stronę by im pomóc. Lecz spadające drzewo zagrodziło mu drogę. Matt i dwudziestopięcioletni strażak znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. W przeciągu kilku minut, słychać było już krzyki palących się żywcem ludzi. Wraz z Tomem po tej samej stronie udało się wyciągnąć tylko pięciu z dwudziestu strażaków. W tym Toma. Elizabeth ponad półtora roku codziennie odwiedzała przyjaciela ojca w szpitalu. Najpierw rehabilitacyjnym, potem psychiatrycznym. Mężczyzna miał poparzone ciało i drogi oddechowe. Gdy jego stan zdrowotny się poprawił, lekarze wysłali  go do psychiatryka. Był załamany śmiercią Matta, który nie raz uratował mu życie. Nie mógł sobie wybaczyć, że pozwolił jego przyjacielowi zginąć samemu. Zwłaszcza, że on leżał trzy metry dalej i patrzył na niego. Po jego próbie samobójczej lekarze zadzwonili do Elizabeth by ta zaczęła odwiedzać mężczyznę. W ramach terapii. Po niespełna pół roku między nimi zrodziła się miłość. Melanie była wściekła, gdy któregoś dnia matka przyprowadziła Toma do domu na obiad. Lecz widząc ból w oczach mężczyzny postanowiła być dla niego miła. Z czasem zaczęła go akceptować, ale nigdy nie miała zamiaru nazwać ojcem.
Dom, który oglądała był większy od ich obecnego. Miał dwa piętra i ogromne podwórko z basenem, ogródkiem i widokiem na ocean. Na parterze znajdowała się kuchnia, jadalnia, salon, WC, łazienka dla gości i spory hol w którym były schody. Na górze natomiast pięć pokoi, każde z łazienką. Melanie nie była z tego zadowolona. Dla nich starczyło by cztery. Dla mamy i Toma, dla niej, dla Amy i dla Samanthy, gdy przyjedzie. Wiedziała, że ten piąty jest prawdopodobnie dla nowego dziecka mamy i Toma. Zdenerwowana zamknęła laptopa i położyła go na stoliku przy łóżku. Jutro mają samolot do Miami. Lot będzie trwał kilka godzin. Nie wiedziała czego ma się spodziewać w nowym miejscu. Nowa szkoła, nowi ludzie. Bała się tego wszystkiego. Czy da sobie radę?
 - Melanie skarbie! Chodź na obiad! - Elizabeth krzyczała z dołu. Ostatni obiad w starym domu. Melanie nie chętnie podniosła się z łóżka i zeszła na dół. W kuchni byli Elizabeth, Amy i rozmawiający przez telefon Tom. Jedzenie już na nią czekało. Usiadła więc i zaczęła jeść razem z resztą. Gdy Tom skończył rozmowę, dosiadł się do stołu.
 - Dokumenty są już na miejscu. Do jednostki mam jechać zaraz po przyjeździe. Nasze rzeczy będą tam jutro rano. Ekipa będzie na Ciebie czekać. Odbierzesz je i zapłacisz resztę pieniędzy. Dziewczynki szkołę zaczynają od poniedziałku. Znalazłem dla Ciebie odpowiednią redakcję, ale sama zadecydujesz czy złożysz tam papiery. - Tom spojrzał na Elizabeth, ta posłała mu uśmiech i złapała go za dłoń.
Melanie spojrzała na nich. Elizabeth była uśmiechnięta, jej karmelowe oczy od dawna nie świeciły się w taki sposób. Zauważyła, że w podobny sposób patrzyła na jej ojca. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu. Czy naprawdę jej matka pokochała innego faceta. Dziewczyna zamarła w bezruchu. Spuściła wzrok i zamyśliła się nad tą całą sytuacją. Choć minęło sporo lat od śmierci ojca, wspomnienia wciąż do niej wracały. Czy to możliwe, że matka zapomniała o jej ojcu? Czy naprawdę miała zamiar, żyć tak jakby ojca nigdy nie było? Z zamyślenia wyrwał ją czyjś dotyk. Gdy się ocknęła zrozumiała, że cały czas patrzyła się na splecione ręce Elizabeth i Toma. Zrobiło się jej głupio.
 -Wszystko w porządku skarbie? - Elizabeth patrzyła ciepło na córkę.
 - Tak, tak, wszystko ok. Zamyśliłam się tylko. - mruknęła w odpowiedzi, chciała szybko zmienić temat. - Mamuś o której mamy jutro samolot?
 - O 10 rano. Musimy szybko wstać, zabrać resztę rzeczy i dojechać na lotnisko. - powiedziała kobieta spoglądając na Toma.
 - Powinniśmy wstać około 7 rano. Musimy być na miejscu około 9. A nie wiadomo czy nie będzie korków. - odparł kończąc swoją porcję obiadu.
Melanie dokończyła swoją porcję, po czym wstała i poszła do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko i patrzyła w sufit. Leżała tak z dobrze pół godziny, aż usłyszała pukanie do drzwi. Zza drzwi wychyliła się Elizabeth.
 - Można? - kobieta nie czekając na odpowiedz córki, weszła od razu do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Melanie podniosła się  na łokciach i usiadła robiąc miejsce dla swojej matki. Kobieta usiadła na łóżku obok córki i wpatrywała się w nią. Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na matkę.
 - Co? - zapytała zdziwiona.
 - To ja się pytam "co?", dzisiaj na obiedzie byłaś jakaś dziwna. Co się stało?
Melanie westchnęła.
 -Sama nie wiem. Jakoś, nie mogę się przyczaić do faktu, że od jutra już tu nie będziemy mieszkali.
 - Damy sobie radę, zobaczysz. Wszystko będzie dobrze.
 - No tak, ale ... Sama wiesz, nie jestem przyzwyczajona do zmian. Lubię, rzeczy takimi jakie są.
 - Wiem, ja też nie przepadam za zmianami. Ale obiecuje, że są to zmiany na lepsze. Nie możemy cały czas żyć przeszłością. - Elizabeth patrzyła na córkę. Podsunęła się do niej i objęła ją ramieniem. Ta wtuliła się w matkę. Kobieta zaczęła kołysać ją jak małe dziecko. - Wiem, że tęsknisz za ojcem. Ja też za nim tęsknię. Ale zginą w słusznej sprawie. Powinnaś być z niego dumna. Kochał Ciebie, Samanthę i Amy jak nikogo na świecie. Pamiętaj o tym. To, że go tu z nami nie ma to nie znaczy, że przestał was kochać. Twój ojciec kochał to co robił. Zresztą wiesz. To, że jestem związana z Tomem wcale nie znaczy, że zapomniałam o twoim ojcu. Kochałam go i nigdy nie przestane, ale życie toczy się dalej. Pamiętaj, jeśli chcesz być szczęśliwa musisz porzucić złudzenie, że mamy wpływ na los.
Melanie uśmiechnęła się. Pamiętała to zdanie. Ojciec często je im powtarzał. Siedziały tak z matka dłuższa chwile. Gdy Elizabeth wyszła z pokoju, Melanie sięgnęła do szuflady stolika stojącego obok jej łóżka. Wyciągnęła z niego zdjęcie ojca, którego nie spakowała do kartonów. Na zdjęciu był ojciec razem z Tomem w strojach strażackich w ich remizie. Oboje uśmiechnięci i szczęśliwi. Skupiła się na Tomie. Może faktycznie jest dla niego za ostra? W końcu oboje z ojcem znali się od lat, byli przyjaciółmi jeszcze w szkole i oboje postanowili wstąpić do staży. Może on również cierpi po jego stracie. Może nawet bardziej niż ona.

Obudził ją dźwięk budzika. Podniosła głowę i spojrzała na zegarek. 7 rano. Melanie zsunęła się z łóżka i ruszyła w stronę szafy. W szafie zostały tylko ubrania, które zostawiła sobie na dzisiejszy dzień. Wszystkie rzeczy spakowali przedwczoraj aby firma zajmująca się przeprowadzka zdążyła dojechać przed nimi. Ubrała krótkie spodenki i bokserkę. Poszła do łazienki i ogarnęła się. Gdy zeszła na dół, Tom biegał po całej kuchni, cały czas rozmawiając przez telefon. Mamy i Amy nie było w domu. Melanie podeszła do lodówki. Pusto. Zapomniała, że Elizabeth pozbyła się wszelkiego jedzenia wczoraj, aby nie zostało w domu i nie zepsuło się. Tom szturchnął ją w ramię i wskazał na salon, cały czas rozmawiając. Melanie ruszyła w stronę salonu. Na stoliku leżały kartony z pizzą. Dwa puste, a dwa z jedzeniem w środku. Dziewczyna wzięła jeden, usiadła na sofę i zaczęła jeść śniadanie. Nim skończyła Elizabeth i Amy wróciły do domu. Wszyscy  zaczęli pakować resztę rzeczy do walizek. O godzinie 9 byli na lotnisku a o godzinie 10 startowali. Melanie siedziała z Amy. Mała dziewczynka siedziała przy oknie. Obie spojrzały na siebie. Patrzyły tak sobie w oczy dłuższą chwilę, porozumiewawczo kiwnęły głowami do siebie i złapały się za ręce. Całą podróż spędziły w ciszy, ściskając się za dłonie. Nie chciały o niczym rozmawiać. Obie bały się nowego miejsca, nowego startu. Ale wiedziały, że ojciec, mimo iż go nie widać, cały czas jest i będzie przy nich.



***
Taki pierwszy rozdział. Mam nadzieje, że chociaż troszkę się podoba :)
Wkrótce pojawi się następny.
:)